poniedziałek, 22 lutego 2016

Wywiad z Hanną Greń

Hanna Greń (ur. 8.01.1959) - ekonomistka z wykształcenia, kryminalistka z wyboru. Urodzona w Wiśle, na stałe mieszka w Bielsku-Białej.
Magister ekonomii i właściciel biura rachunkowego (w stanie spoczynku). W dorobku autorki znajdziemy: powieści - "Cień Sprzedawcy Snów", "Cynamonowe dziewczyny" oraz "I choćbym szedł doliną ciemną", a także opowiadania.







- Petra to bohaterka, która wyjątkowo ujęła mnie za serce. Sympatyczna, zabawna i niezwykle odważna, a jednocześnie bardzo boleśnie doświadczona przez życie. Ile Hanny Greń jest w Petrze?

Petrę rzeczywiście obdarzyłam sporą ilością moich cech. Na pierwszym miejscu wymieniłabym tu niechęć do bezproduktywnego jęczenia i użalania się nad sobą lub innymi. Energię wolę poświęcać na próby zaradzenia złu. Dostała moje absurdalne poczucie humoru, każące we wszystkim doszukiwać się zabawnych stron. Otrzymała także dwie cechy, które teoretycznie powinny się wzajemnie wykluczać – skłonność do działania pod wpływem impulsu oraz kierowanie się logiką. Jej niechęć do ulegania groźbom czy naciskom to również moja cecha. Co do wyglądu, to odziedziczyła po mnie wzrost, asymetryczne rysy twarzy i niebieskie oczy.


- Jest Pani zwolenniczką małych, malowniczych miejscowości z pięknym krajobrazem, czy raczej szybkiego życia w dużym mieście, gdzie wciąż coś się dzieje?

Od wielu lat mieszkam w mieście liczącym ponad dwieście tysięcy mieszkańców. Kiedyś Bielsko-Biała miało status miasta wojewódzkiego i zajmowało drugie miejsce na liście potentatów krajowego przemysłu włókienniczego. Lubię tu mieszkać. A jednak to Wisła, w której spędziłam pierwsze osiemnaście lat, skradła moje serce i gdyby to było możliwe, chętnie bym wróciła, mimo że nie żyło się tam łatwo. Mój dom nie stał w centrum, lecz na otoczonej lasem polanie mieszczącej tylko dwie posesje, a chcąc dotrzeć do szkoły, sklepu czy autobusu, należało pokonać ponad cztery kilometry. Pieszo, bo droga przypominała tor przeszkód. Przez długie lata osada nie była zelektryfikowana, więc nie oglądało się telewizji. Zamiast tego wieczory spędzało się nad książką czytaną przy lampie naftowej. Teraz oczywiście wszystko uległo zmianie i żyje się łatwiej, wygodniej.


- Ciężko było wczuć się w role mordercy? W jego zachowanie, uczucia i najgłębsze myśli?

Być może mam w sobie ukryte predylekcje do bycia mordercą, gdyż te fragmenty pisało mi się najlepiej. Miałam wrażenie, że myślę jego myślami i odczuwam jego uczucia, a palce nie mogły nadążyć ze stukaniem w klawisze. Rozdziały opisujące mordercę powstały jako pierwsze, w ciągu dwóch tygodni, a w trakcie ich pisania musiałam mocno się ograniczać. Inaczej  powstałaby powieść  poświęcona wyłącznie tej postaci.


- Kobiety w powieści są niezwykle odważne, waleczne i potrafią stawić czoła największemu zagrożeniu. Skąd wzięła się chęć pokazania tak twardych bohaterek?

Nie lubię jęczących, rozmemłanych kobiet, które potrafią tylko siedzieć i płakać, oczekując, że ktoś rozwiąże za nie problemy. Irytują mnie osoby, które uważają, że gdy o problemie się nie mówi, to on zniknie sam z siebie. Chciałam, żeby moje bohaterki zyskały sympatie czytelników, a większość z nas zakłada, że inni myślą podobnie jak my. Życie to nieustanna walka i chciałam, żeby wyszły z niej zwycięsko.


- Czemu wątek Tamary urywa się tak szybko? Jej postać w pierwszych scenach wydawała się niezwykle ciekawa. Taki był pierwotny plan, czy decyzja zapadła w trakcie pisania powieści?

Żal mi było porzucać Tamarę i najchętniej poprowadziłabym ten wątek dalej, zamiast ograniczyć się do reminiscencji. Tylko że wówczas książka zwiększyłaby w dwójnasób swoją objętość, w dodatku stałaby się bardziej powieścią obyczajową niż kryminałem, a do takiej nie pasowałby krwawy wątek Yellowknifera.


- Czy pomysł na napisanie książki pojawił się nagle w Pani głowie, czy dojrzewał powoli?

Gdy kończyłam pisać „Cień Sprzedawcy Snów”, gdzie istotną rolę grała przeszłość zabójcy, wspomniałam pewnego małego chłopca. Był otoczony miłością, miał dobre wzorce  a mimo tego coś kazało mu robić innym krzywdę, Co gorsza, widziałam, jaką mu to sprawia radość. Zaczęłam się zastanawiać, czy zwalczył w sobie te skłonności. A może pozwolił, by przejęły nad nim władzę? Wyobraziłam go sobie jako psychopatę i już wiedziałam, że powstanie następna książka.


- Posiada Pani jakieś rytuały związane z pisaniem? Na przykład musi się to odbywać o konkretnej porze dnia, z kubkiem ulubionej herbaty, odpowiednią muzyką w tle…?

Zdecydowanie nie. Wprawdzie najlepiej pisze mi się w nocy, ale nie ma to nic wspólnego z rytuałami. Od niepamiętnych czasów najbardziej wydajna byłam w nocy niezależnie od tego, czy się uczyłam, szyłam czy wykonywałam jakieś pilne zlecenie. Do pisania wystarczy mi dostęp do komputera i papieros. Nie wymagam ciszy, nie przeszkadza mi obecność innych ludzi.


- Przeczytałam gdzieś informację, że Pani mąż jest policjantem. Czy on również, podobnie jak jeden z bohaterów, pozwala Pani na własne śledztwo?

Nie mogłaby prowadzić takiego śledztwa, nawet gdybym bardzo chciała. Nie pozwalał na to brak czasu, ponieważ nie byłam jedynie właścicielką biura rachunkowego, lecz także jego pracownikiem. Do moich obowiązków należały czynności wiążące się z największą odpowiedzialnością, w związku z czym rzadko kiedy kończyłam dzień pracy z chwilą opuszczenia biura. Wbrew temu, co głosi dowcip o policjantach, to ja brałam robotę do domu. Zdarzyło się natomiast kilka razy, że udzielałam mężowi fachowej porady, objaśniając jakiś problem z dziedziny ekonomii.


- Twórczość jakich autorów ceni Pani najbardziej? Czy któryś z nich miał szczególny wpływ na Pani powieści?

Czytam książki z różnych dziedzin, ale najbardziej lubię literaturę kryminalną. Bardzo wcześnie nauczyłam się czytać, wobec czego moja lektura na ogół nie przystawała do wieku. Na szczęście rodzice nie ingerowali w jej dobór, twierdząc, że jestem za młoda na takie książki. Dzięki temu zabrałam się za kryminały już wieku dziewięciu lat. Pierwszym był „Błękitny szafir” Jerzego Edigeya i sprawił, że zostałam zainfekowana. Z dawnych autorów na pierwszym miejscu stawiam  Rossa Mac Donalda, a z utworów „Błękitny młoteczek”. Ze współczesnymi nie jest już tak prosto. Nie mam ulubieńca wśród zagranicznych twórców. Z polskich najbardziej odpowiadają mi książki autorstwa Małgorzaty Rogali i Błażeja Przygodzkiego.


- Czeka Pani z niecierpliwością na kolejne recenzje, czy po jakimś czasie nie mają one już takiego znaczenia?

Każdą recenzję, niezależnie od czasu jej powstania, przyjmuję z podekscytowaniem. Cieszę się bardzo, jeśli jest pochlebna, ale nie wpadam w depresję z powodu krytyki. Nawet najbardziej negatywna ocena jest ważna, bo dzięki niej dowiaduję się, co stanowi moją słabą stronę, nad czym powinnam popracować. Rzecz jasna wolałabym otrzymywać same pozytywne recenzje.


- Kiedy możemy spodziewać się kolejnego tomu? Czy wiślański cykl ma zaplanowaną konkretną liczbę części?

Trzecia część, nosząca tytuł „I choćbym szedł doliną ciemną...”, została ukończona w grudniu. Czekam jeszcze na odpowiedź od kilku osób, które poprosiłam o opinię. Po uwzględnieniu uwag będzie gotowa do zaprezentowania wydawnictwu. Nie mam zaplanowanej konkretnej liczby części. Pierwotnie miała być tylko jedna książka. Niespodziewanie narodził się pomysł na drugą, a w trakcie jej pisania na trzecią. Teraz piszę czwartą część i mam już ogólny plan piątej. Dalej nie wybiegam myślą. Na pewno nie będę kontynuować tego cyklu na siłę, wiem bowiem, że efekty takiego działania na ogół bywają mizerne. Jeśli uznam, że Petra i Konrad nie mają już nic do powiedzenia, pożegnam się z nimi, mimo że nie lubię zrywać przyjaźni.

- Bardzo dziękuję za rozmowę.


Wywiad powstał przy współpracy z:

czwartek, 18 lutego 2016

Walentynkowe spotkanie z polskimi autorkami.

14 lutego Galeria Łódzka postanowiła zrobić niezwykły prezent lokalnym molom książkowym - zaprosiła trzy wyjątkowe polskie autorki. 


Katarzyna Puzyńska szturmem wdarła się na nasz rodzimy rynek wydawniczy. Jej seria o niewielkim komisariacie w Lipowie i losach tamtejszych policjantów przypadła do gustu wielu czytelnikom, nawet takim, którzy wcześniej niezbyt chętnie sięgali po kryminały.

Autorka to twarda zawodniczka, nic nie chciała zdradzić z fabuły swojej nowej powieści! Jedno wiadomo na pewno - będzie świetna - ci, którzy czytali poprzednie tomy nie mają żadnych wątpliwości. Jak na razie znany jest tylko przybliżony termin premiery, okładka i tytuł - "Łaskun". Jeśli jednak jesteście ciekawi co ten termin oznacza, odsyłam Was do Internetu, Kasia nawet tego nie zdradziła, dostaliśmy za to pracę domową, aby dowiedzieć się na własną rękę. :) Autorka uchyliła za to rąbka tajemnicy na temat wykupionych praw do sfilmowania jej powieści (oczywiście to jedyna informacja na ten temat!) oraz tego, że jej książki zostaną przetłumaczone w wielu krajach. Gratuluję i życzę wielu czytelników również za granicą. Warto dzielić się naszym dobrem narodowym, w końcu nie samymi kryminałami skandynawskimi czytelnik żyje! ;)







Małgorzata Gutowska - Adamczyk to autorka, której chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Każda kolejna książka sprzedaje się jak świeże bułeczki. Znana jest zarówno z książek dla młodzieży, jak i poważniejszej literatury, choćby popularnej serii "Cukiernia pod amorem".

Pani Małgorzata to przemiła i ciepła osoba, która z prawdziwą pasją opowiada o tym, co robi. To było nasze pierwsze spotkanie, ale mam nadzieję, że nie ostatnie. Dowiedzieliśmy się nieco o kontynuacji "Fortuny i namiętności", której czytelnicy nie mogą się już doczekać. W związku z premierą, autorka szykuje pewna niespodziankę, ale szczegółów na razie nie zdradzę żeby nie zapeszyć - Pani Małgorzata bardzo się stara aby wszystko poszło zgodnie z planem. Pewnie nie każdy wie, że autorka ma na koncie również powieści dla młodzieży. Młodsi czytelnicy z pewnością będą usatysfakcjonowani historiami, które stworzyła Pani Małgorzata. Ostatnio wydane "Kalendarze" polecane są zwłaszcza osobom 40+, chociaż podczas rozmowy okazało się, że podobają się również młodszym osobom. Ja swoją przygodę z książkami Pani Małgorzaty dopiero zaczynam, cieszę się, że mam do wyboru tyle ciekawych i różnorodnych pozycji.






Katarzyna Berenika Miszczuk promuje właśnie swoją najnowsza książkę "Szeptucha", która ma doskonałe wyniki sprzedaży mimo niedawnej premiery. Autorka nie boi się eksperymentować z gatunkami, a jej powieści uwielbiają zarówno młodsi, jak i starsi czytelnicy.

Swoją przygodę z twórczością autorki rozpoczęłam od diabelskiej trylogii... i byłam nią oczarowana. Wartka akcja, ciekawi bohaterowie i duża dawka dobrego humoru! Czego chcieć więcej? Może jedynie kolejnych książek... :) Pani Katarzyna wydała swoją pierwszą książkę mając 15 lat (!), w tej chwili ma już na koncie 9 tytułów, co stanowi nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę jej młody wiek. A najciekawsze jest to, że autorka nie boi się nowych wyzwań, eksperymentuje z gatunkami i za każdym razem tworzy powieść, która wciąga czytelnika, niezależnie od jego wieku. "Szeptucha", którą właśnie promuje, sprzedaje się rewelacyjnie i wiadomo już, że powstanie druga część. Nic dziwnego, bo pomysł na fabułę jest fantastyczny! Ale autorka nie traci czasu, w planach ma thriller medyczny, na który czekam najbardziej. Jestem pewna, że to będzie coś wyjątkowego i... realistycznego, ponieważ Pani Kasia posiada medyczne wykształcenie i na co dzień pracuje w szpitalu.
A ja lada moment biorę się za "Szeptuchę", postaram się jak najszybciej umieścić na blogu recenzję oraz... wywiad z autorką! :)







środa, 17 lutego 2016

"Cynamonowe dziewczyny" Hanna Greń



Gdy tak leżała rozciągnięta w literę X, ze złotobrązowymi włosami rozsypanymi na poduszce, stanowiła kwintesencję jego pragnień. Należała do niego. Mógł z nią zrobić wszystko. 




Opis:
W Bielsku-Białej w dziwnych okolicznościach ginie policjant, który zajmował się sprawą morderstwa młodej dziewczyny. Ktoś chciał zostawić obok ciała tajemniczą wiadomość – różę bez kolców – lecz pomylił mieszkania. Czy na pewno był to morderca? Dlaczego wybrał inne drzwi? W śledztwie pojawia się coraz więcej pytań bez jasnych odpowiedzi. Morderca jest bardzo pewny siebie i czuje się bezkarny – mimo że policja odnajduje kolejne ciała jego ofiar, ciągle pozostaje poza kręgiem podejrzeń. Młode dziewczyny o podobnym wyglądzie są bezlitośnie kaleczone i wykorzystywane, a ich napastnik coraz częściej wyrusza na kolejne polowania. Dwóch młodych policjantów łączy siły, by z pomocą przyjaciół schwytać psychopatę, zanim ten skrzywdzi następną dziewczynę. By choć na krok zbliżyć się do sprawcy, uczynić go realnym, nadają mu imię, Yellowknifer. Czas pokaże kto ukrył się pod tym imieniem, czy jeszcze człowiek czy tylko sadystyczny potwór?

Wartka akcja, wciągająca fabuła, dosadny język, krwawe zbrodnie. Myślę, że jeszcze nie raz usłyszymy o tej autorce.
Anna Klejzerowicz, pisarka

„Cynamonowe dziewczyny” to powieść, która pochłania czytelnika nie tylko ciekawą intrygą i świetnie nakreślonymi postaciami bohaterów, ale i opisem relacji międzyludzkich. Hanna Greń stworzyła fascynującą kompilację kryminału z powieścią obyczajową, a całość doprawiła szczyptą bardzo ostrego pieprzu. Polecam.
Augusta Docher, pisarka


Czy istnieje zbrodnia doskonała? Patrząc na statystyki policyjne, można by dojść do wniosku, że owszem – istnieje. Nigdy jednak nie mamy 100% pewności, że to właśnie geniusz mordercy, a nie nieudolność organów ścigania, świadczy o sukcesie całego przedsięwzięcia. A co jeśli taki delikwent jest przekonany o swojej perfekcji i nie zamierza przejmować się detalami? Teoretycznie powinno to jedynie ułatwić sprawę policji. No chyba, że to jednak sprawca ma rację…
Hanna Greń, w swojej drugiej powieści, wiele uwagi poświęciła bohaterom oraz ich psychice. Doskonale wcieliła się zarówno w rolę tych złych (a mowa tu nie tylko o mordercy), jak i dobrych. Postacie są wiarygodne, świetnie scharakteryzowane, a ich zachowanie wzbudza wiele emocji w czytelniku. W większości to sympatyczni policjanci, którzy na co dzień oprócz „wielkich spraw”, zmagają się ze zwyczajnymi problemami, które i nam nie są obce. Nie brakuje im również poczucia humoru. Autorka stworzyła wiele zabawnych sytuacji, chwilowo odciągając uwagę od głównego wątku. Moją faworytką jest Petra, która mimo wielu przeciwności losu, nie traci pogody ducha. Zena również nie pozostaje w tyle, to wyjątkowo bojowa kobieta, która potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji – a jedna z nich będzie wyjątkowo zabawna!
Doskonałym pomysłem autorki było wskazanie mordercy nieco wcześniej niż na końcu książki. Dzięki temu zabiegowi możemy poznać również jego przemyślenia tuż po tym, jak zostaje zdemaskowany. Już wcześniej mamy możliwość na bieżąco śledzić jego czyny oraz myśli. Nie jest łatwo wcielić się w rolę kogoś tak bezwzględnego, jednak Pani Hanna doskonale poradziła sobie z tym wyzwaniem. To naprawdę duży atut powieści.
Po lekturze od razu nasunęło mi się skojarzenie z serią kryminalną o Lipowie autorstwa Kasi Puzyńskiej, którą to serię kocham całym sercem. Nie jest to jedynie kwestia gatunku, ale i pewnych szczegółów, takich jak bohaterowie – policjanci z komisariatu w mniejszej miejscowości, ich problemy i rozterki w życiu prywatnym, a także spora dawka humoru. Natomiast całość zwieńczona ciekawą sprawą, którą trudno rozwikłać czytelnikowi. Jednym słowem – kilka godzin dobrej zabawy z wyjątkowymi bohaterami, do których chce się wrócić.
Mam jedynie dwie uwagi, niemające  specjalnego wpływu na ogólny odbiór powieści. Patrząc na nasze realia, policjanci, których stworzyła autorka są zbyt dobrzy. Nie chodzi tu o ich charakter, a o wyniki w pracy. Doskonale wyciągają wnioski z kolejnych wskazówek, w szybkim tempie zbliżając się do rozwiązania całej sprawy. A taka Petra powinna gościć na każdym posterunku w Polsce, gwarantując błyskawiczne ujęcie dowolnego przestępcy. Druga kwestia, która mnie osobiście zaskoczyła to ilość fabuły, jaką zdradziła autorka z pierwszej części. Niestety swoją przygodę z twórczością Pani Hanny zaczęłam właśnie od „Cynamonowych dziewczyn”, ale z przyjemnością sięgnę również po „Cień sprzedawcy snów”. Szkoda, że tak wiele będę już wiedziała… Ale i tak jestem pewna, że warto!
Cieszę się, że polskie kryminalistki rosną w siłę. Z niecierpliwością czekam na kolejną powieść autorki, bo stworzyła bohaterów, za którymi człowiek tęskni, jak tylko skończy czytać ostatnie zdanie. Mam nadzieję, że Pani Hanna nie każe nam długo czekać.

Recenzja powstała przy współpracy z:


Ocena:
5+/6

Dane techniczne:
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: 2016
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka ze skrzydełkami


środa, 3 lutego 2016

"Wychowanie szczęśliwego dziecka w świetle rewolucyjnych odkryć naukowych" Dr Catherine Gueguen




Szeroko komentowany we Francji bestseller, dzięki któremu rodzice wiedzą więcej o swoich dzieciach…

Najnowsze badania mózgu i odkrycia neurobiologii wskazują drogę właściwego postępowania z dziećmi.


Opis:

Wszyscy znają tę scenę ze sklepu: maluch zaczyna płakać, grymasi, potem wrzeszczy, rzuca się na podłogę. Mama, a czasami tata, uspokaja, prosi, wpada w irytację, podnosi głos, szarpie… Na twarzy umęczonego rodzica maluje się pytanie: „Boże, dlaczego to moje dziecko jest takie?”

Doktor Catherine Gueguen wyjaśnia w oparciu o najnowsze odkrycia neurobiologii, że takie zachowanie to nie wynik złego wychowania czy jakichkolwiek zaburzeń. To zupełnie normalna reakcja dziecka, związana z dojrzewaniem jego mózgu. Badania pokazały, że każdy obszar mózgu rozwija się inaczej i w innym tempie. Emocje i uczuciowość dojrzewają etapami. Dziecko jest wobec nich bezbronne i nie potrafi kontrolować swoich zachowań.

Pozwólmy rosnąć mózgowi dziecka w łagodności – mówi Catherine Gueguen w „Le Monde. Science et Medicine”.

Takie są wnioski z najnowszych badań nad rozwojem mózgu. Autorka pokazuje to na konkretnych, czasami kryzysowych przykładach, jakie znają wszyscy rodzice, i wyjaśnia, dlaczego powinni postępować z empatią. Współodczuwanie, bliskość i rozmowy pomogą w rozwoju mózgu dziecka, co zdecyduje o jego rozwoju emocjonalnym i intelektualnym. Dr Gueguen przestrzega, że przemoc może hamować rozwój mózgu. Jak mówi „ta wiedza nie ułatwi roli rodziców, ale uczyni ich bardziej świadomymi i odpowiedzialnymi za postępowanie z dzieckiem, by dać mu szansę stać się szczęśliwym dorosłym”.

Doktor CATHERINE GUEGUEN jest wybitnym pediatrą. Od 27 lat pracuje we francusko-brytyjskim instytucie w podparyskiej miejscowości Levallois-Perret. Specjalizuje się we wspieraniu wychowania opartego na dotyku i komunikacji bez przemocy. Jest organizatorem grup lekarzy, psychologów i nauczycieli, które pomagają rodzicom w problemach wychowawczych.


Każdy z nas chce być jak najlepszym rodzicem.Ale jaka jest definicja dobrego rodzica? Już będąc w ciąży, kobiety zewsząd słyszą dobre rady: "to rób tak", "tego nie rób w żadnym wypadku"...! Kiedy dziecko przychodzi na świat najczęściej kierujemy się własnym instynktem. Niestety, są takie sytuacje, które nas zaskakują. I nie ma w tym nic dziwnego, zwłaszcza przy pierwszym potomku. Są osoby, które w kryzysowych sytuacjach biegną po pomoc do wujka Google (duży procent młodych matek i ojców - tak, mnie tez się zdarzało...) albo szukają odpowiedzi w poradnikach, których sporo można znaleźć w księgarniach. Tylko jak oddzielić dobre rady od tych gorszych? Ja zawsze starałam się sprawdzić, kto wypowiada się na dany temat. Istnieje spora szansa, że specjalista posiada większą wiedzę niż matka kilkorga dzieci, która jest pewna, że nic jej już nie zaskoczy... ;)
Doktor Gueguen skupiła się na zachowaniu dzieci i ich emocjach. W poradniku znajdziemy również informacje o tym, jaki wpływ na malucha ma nasze postępowanie. Czasem nie zdajemy sobie sprawy jak drobne incydenty mogą oddziaływać na dziecko i jego rozwój. Jak bardzo musimy uważać co mówimy, co robimy i zanim coś nam się wymsknie, powinniśmy zastanowić się nad konsekwencjami. Sporo miejsca autorka poświeciła pojęciu empatii oraz przemocy, która wciąż ma miejsce w wielu rodzinach, nie tylko tych patologicznych, a w niektórych krajach istnieje wręcz przyzwolenie na karanie dzieci. 
Przyznaję, że rozdziały dotyczące rozwoju mózgu są nieco skomplikowane, zwłaszcza dla tych, dla których biologia nie jest chlebem powszednim. Są one jednak bardzo istotne w kontekście całego tematu podjętego przez autorkę. Okazuje się mianowicie, że niektóre zachowania dzieci nie wynikają ze złego wychowania lub zwykłej złośliwości dziecka, ale z tego, że ich mózg jest na takim, a nie innym etapie rozwoju. Maluchy maja problem z radzeniem sobie z nadmiarem emocji, których tak wiele doświadczają w pierwszym okresie życia. 
Po przeczytaniu poradnika znalazłam w sobie dużo większe pokłady cierpliwości niż miałam kiedyś. Staram się nie podnosić głosu i wszystko spokojnie tłumaczyć. Poza tym zrobiłam wykład najbliższej rodzinie, skupiając się na najistotniejszych wątkach podjętych przez autorkę. Ba! Nawet znajomych zamęczałam ciekawostkami, które zaserwowała nam doktor Gueguen. Jak już wspominałam w jednej z wcześniejszych recenzji, kiedyś wzbraniałam się przed wszelkimi poradnikami, ale doszłam do wniosku, że czasem można dowiedzieć się naprawdę ciekawych rzeczy. Wiadomo, że nie wszystkie fakty nam się przydadzą, ale warto przefiltrować całą treść i wybrać to, co da się przełożyć na nasze życie rodzinne.
Co jeszcze znajdziecie w książce dr Gueguen? Porady, które przydadzą się już w pierwszych miesiącach życia dziecka. Wskazówki jak połączyć życie rodzinne z zawodowym, jak dbać o wzajemne relacje rodzic - dziecko, oraz co robić aby obydwie strony były szczęśliwe, w końcu szczęśliwi rodzice, to szczęśliwe dziecko (zazwyczaj...). Dalej autorka skupiła się na potrzebach dziecka, czyli mamy podane na tacy wszystko to, co dziecko chciałoby nam przekazać, ale jeszcze nie potrafi. Bardzo ważnym rozdziałem jest ten dotyczący naśladowania. Widać to już u bardzo małych dzieci, musimy niesamowicie uważać na to co mówimy i robimy, bo później możemy tylko sobie pogrozić palcem! Autorka, jak już wcześniej wspomniałam, poświęca sporo miejsca zagadnieniom dotyczącym mózgu i funkcjom poszczególnych jego części. Każda z nich rozwija się w swoim tempie i odpowiada za inne funkcje małego człowieka. Dlatego kiedy jeden element jest już dojrzały, inny może dopiero raczkować. 
Jednym z najważniejszych i najlepiej opisanych zagadnień jest pojęcie stresu i jego wpływ na rozwijający się mózg. Nie ma tu na szczęście żadnych teorii o "bezstresowym wychowaniu", ale dużo mądrych wskazówek jak eliminować niepotrzebny stres. Przeczytamy również o szczęściu, o tym co je powoduje i jak wielkie ma znaczenie w prawidłowym rozwoju maluchów. Poznamy kilka wskazówek na temat czerpania radości z drobnych rzeczy, tych które otaczają nas na co dzień. Na sam koniec autorka zostawiła chyba najtrudniejszy temat - przemocy - zarówno tej fizycznej, jak i psychicznej. Spora część rozdziału dotyczy zachowań, z których czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, a które mogą mieć duży wpływ na rozwój dziecka. Są to zdania, często wypowiadane w gniewie, klapsy, które niestety nadal są często stosowane jako forma kary w wielu domach, a czasem poszturchiwanie, które może wydawać się zupełnie niewinne.
Wszystko co mówimy i robimy musi być w pełni świadomym działaniem, dlatego warto zagłębić się w to, co przekazuje dr Gueguen. Możemy zobaczyć nie tylko nasze błędy, ale także uświadomić sobie, że nie zawsze zachowanie dziecka wynika z jego złej woli. Przeczytajcie, a dowiecie się jak działa mózg naszych małych człowieczków i jaki sami możemy mieć wpływ na jego rozwój.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:


Ocena:
5/6

Dane techniczne: 
Tytuł oryginału: Pour une enfance heureuse
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 6.10.2015
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka